Ten dzień nie zaliczyłabyś do udanych, w szkole nauczyciel jak zwykle dał ci do pieca. Wyszłaś ze szkoły i szwędałaś się bez celu po ulicach miasta. Chciałaś zaczerpnąć świeżego powietrza i na chwile zapomnieć o tym koszmarnym dniu, który jeszcze nie dobiegł końca. Na niebie gromadziły się czarne chmury, nie wróżyło to nic dobrego, jednak było ci wszystko jedno. W końcu znalazłaś boisko do koszykówki. Niby zwyczajne miejsce, jednak miało w sobie coś czego nie mogłaś znaleźć nigdzie indziej. Było nieziemsko cicho i spokojnie, widać było że dawno tutaj nikt nie przychodził. Usiadłaś na ławce, nałożyłaś trampki i podążyłaś w stronę boiska. W kącie leżała piłka, zdziwiło cię to, bo przecież nikogo nie było. Wzięłaś ją i zaczęłaś odbijać, z każdym uderzeniem czułaś, że twoje emocje się wyciszają.
- Pomaga, prawda?- usłyszałaś zza pleców.
- Co?- odwróciłaś się i zobaczyłaś swojego przyjaciela, z którym od lat się nie widziałaś- Skąd ty tutaj?
- Rozejrzyj się, nie poznajesz? Przecież to nasze miejsce, zawsze tu przychodziliśmy?- powiedział chłopak uśmiechając się do ciebie
- Przychodziliśmy? Ale... L.Joe? Czy to jest TO miejsce? Miejsce gdzie się poznaliśmy?- spojrzałaś na niego nie śmiało.
- Nae. Pamiętasz? Miałem nauczyć cię grać w koszykówkę- i znów uśmiechnął się do mnie tak jak w dniu poznania.
Poczułaś jak serce wali ci szybciej.
- Nie, już nie trzeba. Już umiem. - zakryłaś twarz, żeby nie widział jak się rumienisz, a przede wszystkim, żeby nie poznał, że kłamiesz.
- To świetnie, może zagramy jeden na jeden?- jego spojrzenie przyprawiło się o dreszcze.
- Nie, może nie teraz, może mogę popatrzyć jak ty grasz?
-Uhm. Jasne- uśmiechnął cię ciepło do ciebie
Usiadłaś na ławce i patrzyłaś jak L.Joe rozgrzewa się przed grą. Nie wiedziałaś dlaczego czułaś się przy nim tak nieswojo, przecież kiedyś byliście tak blisko.Patrzyłaś na niego i zastanawiałaś się kiedy się ta zmienił, ile musieliście stracić przez to, że dostał się do wytwórni. Myślami odpłynęłaś do czasów, kiedy to spędzaliście razem niemal każdą chwilę, wasze wygłupy i siedzenie godzinami na boisku. "Kiedyś będę tak samo dobra w grze jak ty, zobaczysz" - przypomniałaś sobie słowa, które powiedziałaś do niego ostatnim razem.
- Mi też tego brakuje- te słowa wyrwały się ze świata wspomnień, odwróciłaś się i zobaczyłaś nachylonego nad tobą L.Joe. Wasze twarzy były tak blisko jak nigdy. Zrobiłaś się cała czerwona i odsunęłaś się od niego.
- Tak, mi też...- zamilkłaś na chwilę- Czy ja właśnie to powiedziałam?- spojrzałaś na niego błagalnym wzrokiem. W duszy modliłaś się by zaprzeczył.
- Yhm. Chodź pokażesz mi jak tam twoja gra- chwycił cie za rękaw i przywlekł pod kosz. - Rzuć!
Jak zwykle zrobiłaś to co ci kazał. Zamknęłaś oczy i rzuciłaś piłkę nie patrząc gdzie leci.
- Ha! Tak jak myślałem, nadal to robisz! Nic się nie zmieniłaś.- odszedł krok od ciebie i pokazałam ci język.
- No dobrze, nie umiem grać. Przepraszam, obiecałam, że będę tak dobra jak ty- spuściłaś wzrok i już miałaś płakać, kiedy L.Joe przytulił cię mocno do ciebie.
- WSPANIALE!- krzyknął uradowany.
- Naprawdę?! Nic nie rozumiem? - spojrzałaś na niego zdziwiona
- Tak, odkąd dostałem się do wytwórni miałem wyrzuty sumienia, że nie nauczyłem ciebie grać. Teraz mogę dotrzymać słowa!
Nie sądziłaś, że może to mu sprawić tyle radości.
- Więc jak? Zaczynamy?- powiedziałam czując, że znowu jest tak jak dawniej.
Stanęłaś pod koszem gotowa do rzutu. L.Joe stanął za tobą, objął cię i chwycił twoje dłonie w swoje. Odwróciłaś się do niego i wasze twarze znów były bardzo blisko, chciałaś się wycofać, ale on zacisnął swój uścisk.
- Teraz pokażę ci jak się wykonuje prawidłowy rzut. Tylko nie zamykaj oczu. Zamkniętymi oczami nawet ja nie potrafię trafić- zaczął się śmiać
- Arraso, arraso- przytaknęłaś
- Rób co ci każę. Ugnij nogi i podskocz lekko na mój znak.
Zrobiłam tak jak kazał, w wydawaniu poleceń to on był mistrzem.
- Teraz! - krzyknął. Nie wiedziałaś czy doskoczyłaś bo ci kazał czy zwyczajnie w świecie się przestraszyłaś.
Patrzyłaś z niedowierzaniem jak piłka celnie wpada do kosza.
- Taaaaak! Udało nam się ! Wreszcie mi się udało- byłaś taka szczęśliwa, że rzuciłaś się mu na szyję i zaczęłaś dziękować.
- Nie ma za co. To ty wreszcie uwierzyłaś w siebie i ci się udało- przytulił ciebie mocno do siebie- Od teraz będziemy się spotykać częściej, arraso?
- Um, ale co z treningami? będziesz miał czas? - spojrzałaś na niego.
Tak naprawdę bardzo chciałaś się w nim widywać częściej.
- Tak, dla ciebie zawsze. Muszę nauczyć ciebie grać dobrze w kosza.- posłał ci słodki uśmiech
Jednak wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć, tak dobrze się bawiliście, że nie zauważyliście kiedy zrobiło się tak późno. L.Joe odprowadził się do domu na pożegnanie pocałować się w czoło mówiąc : " Jutro o tej samej porze na naszym boisku, już nie mogę się doczekać" i pobiegł. Zniknął gdzieś w ciemnych uliczkach, a ty stałaś tak jeszcze przez chwilę myśląc o ty czy to aby nie był sen, z którego nie chcesz się obudzić.
~Dżasta
stwierdzam mistrzostwo w pisaniu <3
OdpowiedzUsuńale L.joe i sport... hahahahahahahahahahahaha ;D
Świetny scenariusz ^^ Ja chce więcej :D
OdpowiedzUsuńCudo !
OdpowiedzUsuńKochany L.Joe ^^
Naprawdę podoba mi się ten scenariusz :D